Daj się Bogu zobaczyć

Mówił im o królestwie Bożym, a tych, którzy leczenia potrzebowali, uzdrawiał. Dzień począł się chylić ku wieczorowi. Wtedy przystąpiło do Niego Dwunastu, mówiąc: „Odpraw tłum; niech idą do okolicznych wsi i zagród, gdzie mogliby się zatrzymać i znaleźć żywność, bo jesteśmy tu na pustkowiu”. Lecz On rzekł do nich: „Wy dajcie im jeść!” Oni zaś powiedzieli: „Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby; chyba że pójdziemy i zakupimy żywności dla wszystkich tych ludzi”. Było bowiem mężczyzn około pięciu tysięcy. Wtedy rzekł do swych uczniów: „Każcie im rozsiąść się gromadami, mniej więcej po pięćdziesięciu”. Uczynili tak i porozsadzali wszystkich. A On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy nad nimi błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, by podawali tłumowi. Jedli i nasycili się wszyscy, a zebrano jeszcze z tego, co im zostało, dwanaście koszów ułomków (Łk 9,11b–17).

 

Ustanawiając Eucharystię, Jezus nic nie mówił o oglądaniu, o patrzeniu, o adoracji, o wynoszeniu Go w procesji. „Bierzcie i jedzcie” – mówił; „Bierzcie i pijcie” (por. Mt 26,26–27). I nic o oglądaniu. Pragnieniem Pana było, by stał się naszym pokarmem. Pragnieniem Pana było, abyśmy się Nim karmili. I tak było aż do XIII wieku, do roku 1261, gdy papież Urban IV ustanowił uroczystość Bożego Ciała. Przyczyn było wiele. Nie czas i miejsce, by je szczegółowo wyliczać. Dość powiedzieć, że coraz powszechniejszym pragnieniem wiernych było oglądanie przenajświętszej Hostii. Kapłani przedłużali podniesienie, by wierni mogli się napatrzeć, by mogli nakarmić swój wzrok, czasami – niestety – zamiast karmić Bogiem swoje usta. Można by powiedzieć, że górę wzięła nasza zachodnioeuropejska natura. W końcu my też jesteśmy potomkami owych Greków, którzy przyszli do Filipa z prośbą: „Chcemy ujrzeć Jezusa” (J 12,21). Żydzi wierzyli, że Bóg mówi, ale nie daje się zobaczyć. Gdy Bóg stał się człowiekiem, gdy się wcielił w Jezusie Chrystusie, siłą rzeczy wystawił się na spojrzenie, dał się zobaczyć, stał się spektaklem: Kimś, kogo można zobaczyć; Kimś do oglądania. Eucharystia jest konsekwencją Wcielenia: gdyby Bóg nie przyjął ludzkiego ciała, nie zostawiłby nam też swego Ciała pod postacią materii, już nie ludzkiej, ale przecież ziemskiej – chleba i wina, które kryją Jego Ciało i Krew.

Cóż nam jednak daje samo widzenie Boga? Nic. Gdy Bóg wisiał na krzyżu – wówczas także ukryty w ludzkim ciele – „lud […] stał i patrzył” (Łk 23,35). Patrzył, ale nie widział. Można patrzeć i nie widzieć. Patrzeć i nie zobaczyć. Pozostać ślepym. Bo prawdziwa adoracja wcale nie polega na widzeniu i oglądaniu. W konstytucjach sióstr cysterek z francuskiego klasztoru Port Royal, których duchowym centrum życia miała być właśnie adoracja eucharystyczna, można przeczytać, że sposobem realizacji tego celu wcale nie będzie jak najczęstsze wystawianie Najświętszego Sakramentu. I gdy w XVII wieku upowszechniał się zwyczaj adoracji czwartkowych, mniszki go nie przyjęły, gdyż – jak czytamy w rzeczonych konstytucjach – prawdziwy kult to wewnętrzna więź duchowa. A wielki teolog i kaznodzieja tamtego czasu Jacques-Bénigne Bossuet pisał, że prawdziwa adoracja dokonuje się wtedy, gdy z wiarą przyjmuje się słowo Boże i Ciało Boga, pokładając w nich swoją miłość i nadzieję. I gdy – dodajmy – z tej wiary i miłości wypływa życie, wszak – jak pisał św. Ireneusz – „Chwałą Boga [jest] żyjący człowiek” (Gloria Dei vivens homo). A w kontekście naszego święta można powiedzieć, że to człowiek jest/powinien być najpiękniejszą monstrancją.

Więc po co to święto, jeśli nie po to, by oglądać Boga? Teologowie prawosławni podkreślają, że w ich wschodniej tradycji nie ma adoracji Najświętszego Sakramentu, a w konsekwencji też uroczystości Bożego Ciała. Stało się tak, gdyż – jak to komentował kard. Ratzinger – „grecka tęsknota za oglądaniem wiecznego” spełnia się w ikonie. Nam, sceptycznym ludziom Zachodu, być może trudno w to uwierzyć, ale to właśnie ikona z jej teologią obecności tego, kogo przedstawia, jest dla człowieka chrześcijańskiego Wschodu wystarczającym narzędziem do widzenia i doświadczenia obecności Boga. Jest jednak między adoracją Najświętszego Sakramentu a wschodnią czcią dla ikony istotna różnica. Przed ikoną nie klękamy, a wyłącznie oddajemy jej pokłon, gdyż to dzięki niej Bóg jest obecny, ale ikona nie jest Bogiem. Przed Najświętszym Sakramentem padamy na kolana w akcie adoracji, bo przed naszymi oczami już nie jest obraz, ale ciało Boga. W kulcie ikony jest jeszcze jeden paradoks. Tak naprawdę ikona nie jest wcale po to, aby widzieć Boga. Święty Jan Chryzostom pisał, że modlitwa przed ikoną powinna się dokonywać z zamkniętymi oczami, bo to ikona patrzy na nas, a nie my na ikonę. To sam Bóg patrzy oczami ikony. Jak pisał Leonid Uspienski, wierni składają pokłon przed Świętym Obliczem Zbawiciela, „które rzuca promienie jaśniejsze od słonecznych”. Właśnie dlatego w cerkwi jest tak wiele ikon i tak wiele boskich oczu, które na nas z nich spoglądają.

My nie mamy ikony. My mamy wystawione w Najświętszym Sakramencie Ciało samego Pana. I nie po to, aby na nie patrzeć, ale żeby On patrzył na nas. „Zagrody nasze widzieć przychodzi…”. I nas samych. Jak pisze jeden z teologów, Heinrich Pfeiffer, „tylko w spojrzeniu na konsekrowaną Hostię wierzący na Zachodzie spotykał się z jasnością, która oczyszcza i przygotowuje jego oczy na to oglądanie Boga, którego spodziewa się on dla siebie w Raju”. I właśnie dlatego nie możemy zrezygnować z adoracji Ciała Pańskiego, w przeciwnym razie stracilibyśmy jedyną możliwość wpatrywania się w Boże wejrzenie.

Przymknijmy więc dziś nasze oczy. Pozwólmy Panu patrzeć na nas. Bo oto nie tylko – jak mówił psalmista – „Pan patrzy z nieba, widzi wszystkich synów ludzkich. Spogląda z miejsca, gdzie przebywa, na wszystkich mieszkańców ziemi” (Ps 33,13–14). Dzisiaj stało się coś więcej. Oto „Pan zstąpił z nieba pod postacią chleba”, by na nas popatrzeć. Zróbmy Mu miejsce.

Ks. Andrzej Draguła, Słowo, które przenika, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy:

                    

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *