Jest w nas coś, co trwa pomimo wszystkich zmian i zmagań, pomimo zgiełku bitew, w których ścierają się absolutne rzekomo racje. Jakaś część nas cierpliwie znosi dobro i zło, by odkrywać stopniowo pełne podobieństwo do Boga. Jakaś część nas nie chce wydawać pochopnych sądów.
Woli czujnie i cierpliwie trwać w pełnych tragizmu sprzecznościach, które niesie niemal każda chwila. Jest krynicą miłosierdzia – przestronna, cicha, spokojna i pomocna; wszystko, co przez nią przechodzi, przyjmuje i oddaje. Jest przeciwieństwem świadomości z jej nieprzerwanym przymusem sądzenia, moglibyśmy ją więc nazwać czystą przytomnością. Przytomność to nie „myślenie”. Nie daje się wciągać w wir emocji i szamotaninę myśli, nieodłącznie towarzyszącej naszemu życiu, zanim osiągnie ono kres i przeminie. Patrzenie na siebie i świat z perspektywy tej niepojętej ciszy nazywamy kontemplacją. Święta Teresa z Ávili pisze w Zamku wewnętrznym: „Dusza jest przepastną przestrzenią; opisując jej ogrom, nie sposób popełnić przesady; […] słońce świeci tu w każdym zakątku […] i nic nie zdoła pomniejszyć jego piękna”. To właśnie nasza dusza. Bóg-w-nas. Nasze prawdziwe „ja”.
I wiecie co? Nasza dusza jest o wiele większa niż my! Musimy się w niej tylko odnaleźć. Gdy nauczymy się żyć w jej rozległej przestrzeni, odnajdziemy język łączący nas ze wszystkim i ze wszystkimi wokół. Straci dla nas wszelki sens język wykluczenia i dominacji. Trwając w prawdziwym „ja”, wiemy, że nie jesteśmy sami, lecz „należymy” w głębi duszy do Boga i do wszechświata (1 Kor 3, 23). Nie musimy już się starać, by czuć się kimś ważnym. W głębi serca wiemy, że jesteśmy ważni, gdyż Bóg „uczynił nam wielkie rzeczy” (Łk 1, 49), tak jak Maryi, która nie roztrząsała, czy jest aby dość ważna i godna, czy też nie. Jeśli Bóg był tak szczodry i łaskawy, że tu i teraz włączył nas do tego świata, dlaczegóż by miał na tamtym świecie zmienić zdanie? Tylko miłość jest wieczna; miłość uwalnia nas od fundamentalnego lęku przed śmiercią. To naprawdę świetna sprawa.
„Gdzie ten list rozwodowy waszej matki, na mocy którego ją odprawiłem? Albo któryż to jest z moich wierzycieli, któremu was zaprzedałem? Czyż zbyt krótka jest moja ręka, żeby wyzwolić?” (Iz 50, 1–2). Czy Jezus po zmartwychwstaniu zmienił plan? Czy jego miłość stała się warunkowa i zaczęła wykluczać, choć za jego ziemskiego życia było dokładnie przeciwnie? To, co wyznawał całym sobą – pełnia pokoju i boskiego przebaczenia – nie zmieniło się po zmartwychwstaniu (J 20, 22); stało się tylko niezasłużenie udziałem tłumu, który, chowając się za zamkniętymi drzwiami, całkowicie go zawiódł. Wspólnota świętych – zwana w Credo „świętych obcowaniem” – jest wspólnotą grzeszników.
Nie twórzmy naszego prawdziwego „ja”, nie próbujmy na nie zasłużyć czy wypracować go sobie, wkładając w to jakiś wysiłek – moralny czy rytualny. Ono jest danym nam wszystkim, bez wyjątku i na zawsze, darem miłosierdzia. Nie szturmujmy naszego prawdziwego „ja”, jak podczas zdobywania niebosiężnych szczytów. Nie bójmy się spaść w jego głębię. Wówczas paradoksalnie odnajdziemy wreszcie siebie. Nasze małe, fałszywe „ja” wyda nam się odległą dygresją, która przyniosła tylko rozczarowanie. Wszyscy ludzie mają dostęp do swojego prawdziwego „ja”, od pierwszego wdechu i wydechu, składającego się na dźwięk świętego imienia Jahwe. Raczej wdychamy i wydychamy Boga, niż go „poznajemy”, rozumiemy czy z nim rozmawiamy.
Tu, na ziemi, Bóg nie trwoni naszego czasu; nie można mu zarzucić nieskuteczności, tego, że nas zawiódł czy zdradził własne stworzenie. My możemy odmówić wierności; „on wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego” (2 Tm 2, 13). Dionizy Areopagita, teolog i mistyk żyjący w VI wie-ku, proponuje nam taki obraz: na początku naszej duchowej wędrówki mamy wrażenie, że wspinamy się po łańcuchu przytwierdzonym do nieba. Gdy jesteśmy w połowie drogi, uświadamiamy sobie, że łańcuch, po którym jakoby się wspinaliśmy, sam ciągnie nas ku górze – ku światłości pociągającej nas ku sobie. Każdy próbuje początkowo wytworzyć własny, przez siebie samego oszlifowany diament; doświadczeni pielgrzymi pouczają nas jednak, że ktoś ów diament już powołał do istnienia, by wiódł nas ku światłości, która staje się naszym własnym światłem.
Richard Rohr OFM
Polecamy: