Bóg widzi i (nie) grzmi

 

Ci, którzy zarzucają Bogu, że za rzadko i nie dość zdecydowanie ingeruje w losy świata, że „widzi i nie grzmi”, to paradoksalnie niejednokrotnie ci sami ludzie, którzy nie mogą znieść świadomości, że Bóg ich widzi.

Ta legendarna historia Jeana-Paula Sartre’a, który stracił zainteresowanie Panem Bogiem w momencie, kiedy sobie uświadomił, że Bóg widzi, jak on się brzydko bawi, i to go strasznie rozeźliło, bo przecież się schował, mamusia go nie widziała, tatuś go nie widział, koledzy nie widzieli, a Pan Bóg widział, i uznał, że to jest absolutnie nie do przyjęcia. Często to właśnie ci ludzie, którzy mówią: „Panie Boże, zostaw mnie w spokoju”, będą również domagać się interwencji w tej czy innej sprawie. Natomiast ludzie, którzy wierzą w Boga i ufają Jego słowu, mają taką „dziwną” cechę, że chociaż oczywiście bardzo cierpią z powodu nieszczęść tego świata, to jednak ich odpowiedzią na ten stan rzeczy jest pokorne działanie: podanie kubka wody, nakarmienie głodnego, przyodzianie nagiego, ugoszczenie przybysza. To jest odpowiedź. Oni nie stoją i nie robią manifestacji, krzycząc: Gdzie był Bóg? Dlaczego Bóg nie zadziałał, tylko w imię tego właśnie Boga idą do ludzi i są ich bliźnimi.

Na blogu Szymona Hołowni przeczytałem kiedyś taki wpis: „Patrzę na Janusza Korczaka, na człowieka, który był ze swoimi dzieciakami do końca, i gdy skazano je na śmierć, szedł z nimi przez Warszawę na pociąg do Treblinki, do gazu, opowiadając, że jadą na wycieczkę na wieś, ekscytując ich tym, biorąc na siebie do ostatniej chwili cały mrok tej szatańskiej sytuacji. Nie umiem sobie wyobrazić, ile wysiłku trzeba włożyć w to, by nie zwariować, gdy na twoich oczach cywilizacja «porządnych ludzi» zabija niemowlęta, dwulatków, siedmiolatki. Nie umiem nie uklęknąć z niemym szacunkiem przed kimś, kto w takiej chwili myśli tylko o tym, by te osierocone już przecież wcześniej dzieci – teraz same zabijane przez świat – do samego końca czuły się na nim kochane choć przez jednego człowieka.

Gdy otwarto komorę gazową, w której Korczak umierał ze swoimi dziećmi truty przez długie minuty spalinami starego radzieckiego czołgu, znaleziono je wtulone w Starego Doktora jak w ostatnią instancję człowieczeństwa. Gdzie wtedy był Bóg? Bóg był wtedy Januszem Korczakiem”.

Paweł Krupa OP, Koniec czasów, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy:

            

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *