Termin „mindfulness” jest już stałym bywalcem portali internetowych i czasopism psychologicznych, a półki księgarni zaczynają powoli uginać się pod ciężarem książek o takiej tematyce.
Nic dziwnego, skoro liczne badania potwierdzają dobroczynny wpływ ćwiczeń mindfulness na zdrowie psychiczne i fizyczne człowieka. Redukcja stresu, lęku i natrętnych myśli, więcej pozytywnych niż negatywnych emocji, lepsza koncentracja i pamięć, poprawa kondycji fizycznej – w skrócie: skuteczna prewencja depresji, nerwic i innych chorób psychicznych. A wszystko potwierdzone przez Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne. Prawda, że brzmi obiecująco?
Jeśli teraz szukasz haczyka w powyższej cudownej recepcie, być może twoje myśli zmierzają do korzeni mindfulness, które sięgają głęboko w praktyki buddyjskie. To prawda, medytacja uważności wywodzi się z buddyzmu i jest jednym z jego kluczowych elementów. Proszę cię jednak, byś w tym miejscu nie porzucał lektury, nawet jeśli jesteś szczególnie wyczulony na zagrożenia duchowe. Zapewniam cię, że sam trzymam się z daleka od wszystkiego, co „wschodnie i niekatolickie”. Widziałem na własne oczy wystarczająco dużo działania złego ducha, by beztrosko otwierać mu furtki do duszy. Dlaczego więc mindfulness? Bo uważność jest chrześcijańska! Właściwie to kojarzona z buddyzmem praktyka od jej chrześcijańskiej wersji różni się tylko jedną, za to kluczową, sprawą.
W uważności chrześcijańskiej to Bóg, a nie człowiek, znajduje się w centrum skupienia, a przeżywanie teraźniejszości ściśle łączy się z obcowaniem z Bogiem. Uważność niechrześcijańska skupia się zaś na teraźniejszości pozbawionej Bożej obecności, dlatego jest zaledwie ćwiczeniem umysłowym. Sama w sobie jest oczywiście korzystna, ale to tylko przygotowanie do modlitwy uważności.
Wystarczy choć przez chwilę zastanowić się nad założeniami mindfulness, by szybko się zorientować, że pokrywają się one z chrześcijańskimi cnotami i wartościami. Przykład? Koncentrowanie się na chwili obecnej i akceptowanie „tego, co jest właśnie teraz”, to przejawy pokory, cierpliwości i ufnej wdzięczności. Świadome przeżywanie codzienności oznacza również lepszą znajomość własnych myśli i emocji – dzięki temu łatwiej pracować nad lepszą wersją siebie (na przykład poprzez codzienną praktykę ignacjańskiego rachunku sumienia).
Uważność może być też wyrażona zachwytem nad dziełami stworzenia, a więc stać się jedną z form uwielbienia Stwórcy. Jeśli zaś zdefiniujemy ją jako rezygnację ze zbędnego zamartwiania się, tak strasznie brzmiące mindfulness będzie niczym innym jak głębokim zaufaniem Bogu i realizacją nauk Jezusa opisanych przez ewangelistę Mateusza w rozdziale Zbytnie troski (Mt,6 ,25-34). Stanie się wypełnieniem Jezusowego wezwania: Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie (Łk 21,36a).
Dlatego zachęcam, byś nie zastanawiał się dłużej, czy uważność jest zagrożeniem dla twojego zbawienia. Potraktuj ją jako narzędzie, które nie tylko ci w nim nie przeszkodzi, ale jeszcze może sprawić, że z niezliczonych owoców Chrystusowego zwycięstwa na krzyżu zaczniesz pełniej korzystać już teraz!
Dość życia na autopilocie!
Możesz prowadzić aktywne życie, a jednocześnie je przesypiać. Dzieje się tak wtedy, gdy w większości sytuacji życiowych reagujesz na bodźce wyłącznie nawykowo. Wypracowane latami automatyzmy mają wprawdzie swoje pozytywne strony (jak nagłe hamowanie samochodu podczas niebezpiecznej sytuacji na drodze), ale gdy zastępują kontakt z własnym wnętrzem, a w dalszej kolejności świadome decydowanie, są po prostu szkodliwe.
Węgierski jezuita o. Franz Jalics w książce Kontemplacja. Wprowadzenie do modlitwy uważności dzieli działania człowieka na trzy etapy: zauważanie, myślenie i wykonanie. Jego zdaniem problemem jest skłonność do błyskawicznego przechodzenia do punktu 2 i 3, przy jednoczesnym lekceważeniu wstępnego etapu zauważania.
W naszym nowoczesnym i pełnym pośpiechu świecie proces ten coraz bardziej traci równowagę. Nadmiernie jest akcentowany drugi i trzeci krok i wyraźnie spychają one zauważanie na dalszy plan. Ledwie coś zauważamy, rzucamy się natychmiast w myślenie, rozważanie, ocenianie i często w rozpamiętywanie.
Uważność na co dzień – jak zacząć
Franz Jalics radzi, by przygodę z uważnością rozpocząć od kontaktu z przyrodą. Dobrym pomysłem będzie zatem choćby spacer po parku czy wyprawa do lasu, gdzie korzystne oddziaływanie natury na samopoczucie człowieka przychodzi znacznie łatwiej niż w rytmie zagonionego miasta.
Na czym ma polegać taka wyprawa na łono natury? Zapomnij o rozpoznawaniu ptaków i przypominaniu sobie nazw napotkanej roślinności. Porzuć myśl o rozważaniach nad pięknem natury i o tym, jak na ciebie działa. Bez względu na to, jakie wybierzesz miejsce do obcowania z przyrodą, po prostu w nim przebywaj i obserwuj. Bez oceniania, porównywania i analizowania.
Zamiast tego zauważaj wszystko to, co cię otacza, i pozwól temu na siebie oddziaływać. Wsłuchuj się w śpiew ptaków, w szmer wiatru, poczuj na skórze promienie słoneczne.
Jeśli twoja uwaga zostanie czymś rozproszona, nie obwiniaj siebie za to, tylko spokojnie wróć do zauważania. Co ważne, przyroda sprzyja uważności (zwłaszcza u osób stawiających pierwsze kroki na pięknej drodze wiodącej do kontemplacji), ale nie jest konieczna. Modlitwę uważności możesz praktykować wszędzie, gdziekolwiek się znajdziesz. Zatłoczone środki komunikacji miejskiej, ciągnące się kilometrami korki, głośny stadion piłkarski, gwar współczesnej korporacji – to wszystko może być przestrzenią modlitwy uważności i wiążącej się z nią postawy nieustannego wyczekiwania na działanie Jezusa. Ta postawa, a także otwarcie na rzeczywistość należącą przecież do Chrystusa, jest fundamentem modlitwy uważności. To gotowość na przyjmowanie prezentów, którymi Bóg codziennie chce nas obdarowywać.
Cennych wskazówek na temat zauważania Bożych niespodzianek udziela też o. Wojciech Werhun SJ, autor książki Kwadrans uważności oraz kart rozwoju osobistego i duchowego Ćwiczenia duchowe. Dla niego mindfulness to inaczej odczuwanie, a definiuje je w następujący sposób: Odczuwanie jest zauważaniem, tak jak się zauważa krople deszczu spadające na tafle wody – bez myślenia. Jest trwaniem, tak jak się trwa przy śpiącym chorym – bez słów. Jest akceptowaniem i przyjmowaniem, tak jak ze zrozumieniem akceptuje się chorobę – bez usilnej potrzeby zmiany. Jest skupianiem się, tak jak się skupia na spławiku unoszącym się na wodzie – bez niecierpliwości i potrzeby działania. Jest wsłuchiwaniem się, tak jak się wsłuchuje w śpiew ptaków – bez dodawania niczego od siebie. Jest przypatrywaniem się, tak jak się przypatruje noworodkowi – bez pytania się, kim będzie. Odczuwanie w jego rozumieniu jest więc rodzajem aktywnej i świadomej bierności. Wymaga decyzji o nierobieniu niczego, co nam – ludziom przyzwyczajonym do presji działania i osiągania – zazwyczaj wydaje się krokiem w tył na drodze rozwoju duchowego. Tymczasem jest zupełnie na odwrót. Bez pozwolenia sobie na odczuwanie i przy braku szczerej chęci zauważania nie ma postępu duchowego.
Uważność, rozumiana jako pozbawione aktywności trwanie przy Bogu i wyczekiwanie na Jego działanie, powinna być podstawą i wstępem do każdego rodzaju modlitwy.
Adrian Wawrzyczek
Polecamy: