Matka Inés Valdivia González, zwana też Matką Teresą Meksyku, zbliża się do dziewięćdziesiątki, wciąż jednak prowadzi pod miastem Meksyk sierociniec dla dzieci upośledzonych. Chociaż w Casa Hogar La Divina Providencia rzuca się w oczy ubóstwo i cierpienie, pełno w nim radości, wybuchów śmiechu i pokoju. Pośród wielu cudów, które tam się wydarzyły, był i ten, o którym matka Inés opowiedziała mojemu znajomemu misjonarzowi.
„Pewnego razu sierociniec odwiedził mężczyzna chory na raka. Był już w końcowej jego fazie. Wyznał matce Inés, że ponieważ jego czas na ziemi się kończy, chciałby zbliżyć się do Boga. W tym celu postanowił podjąć więcej dobrych dzieł, w tym odwiedzać sierociniec. Matka oprowadziła go po nim, pokazując także górne piętro, na którym przebywały dzieci najbardziej upośledzone. Większość z nich nie była w stanie się ruszać, leżały na posłaniach i śliniły się. Matka uważała je za najcenniejsze skarby sierocińca, wierząc, że ich dusze już w jakiś sposób przebywają w obecności Bożej.
Gdy gość wchodził do pomieszczenia, otarł się o zwiotczałą rękę jednego z chłopców. Przystanął, usiadł i objął rękę chłopca. Trzymał ją, zaglądając mu w oczy. Czuł się dobrze. Po kilku minutach uśmiechnął się, wstał i poszedł. Następnego dnia wstał z łóżka, czując się znacznie lepiej niż ostatnio. Kolejne dni przyniosły jeszcze większą poprawę samopoczucia. Wybrał się do lekarza i po serii badań dowiedział się, że w jego ciele nie ma już komórek rakowych. Przekazawszy tę dobrą nowinę matce Inés, usłyszał od niej, że niedługo po jego wizycie w sierocińcu chłopiec, którego trzymał za rękę, odszedł z tego świata”.
Przepływ łaski
Niniejsza historia dobrze ilustruje prawdę o głębokich duchowych relacjach członków Ciała Chrystusa. Czy ten upośledzony chłopiec w jakiś tajemniczy sposób oddał życie za uzdrowienie odwiedzającego go mężczyzny? Trudno to stwierdzić na pewno, jednakże tradycja katolicka zawsze uważała, że cierpienie jednego członka Ciała z miłością ofiarowane Chrystusowi może stać się źródłem łaski dla innych. Z uwagi na naszą łączność z Chrystusem jesteśmy złączeni ze sobą nawzajem; łaska przepływa od jednego do drugiego.
Dla tych, co są w Chrystusie, cierpienie ma więc nieocenioną wartość. Jak ma się jednak do tego modlitwa o uzdrowienie? Skoro cierpienie ma wielką wartość, czy jest sens się modlić o odzyskanie zdrowia? Czy nie lepiej – dla dobra własnego i innych – po prostu przyjąć chorobę?
Żeby odpowiedzieć na te pytania, musimy zobaczyć, czego o relacji cierpienia i uzdrowienia uczy nas Pismo Święte. Chrześcijańskie rozumienie wartości cierpienia wyrasta ze słów Jezusa: „Kto nie bierze krzyża swego, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mt 10, 38 i 16, 24). Bycie chrześcijaninem oznacza pójście bolesną ścieżką Syna Człowieczego, towarzyszenie Mu w drodze na krzyż. Cierpienia, będącego nieuniknionym elementem ludzkiego życia, Bóg używa do tego, aby oczyszczać i udoskonalać swoje dzieci. Potwierdza to List do Hebrajczyków, wskazujący, że nawet Jezus „chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał” (Hbr 5, 8). Oczywiście Jezus nie był nigdy nieposłuszny, autor stara się jednak podkreślić, że posłuszeństwo, jak wszystkie cnoty, doskonali się poprzez przechodzenie prób w trudnych okolicznościach. Niczym węgiel, który poddany olbrzymiemu ciśnieniu staje się w końcu diamentem, tak Jego ludzką naturę, wyniszczoną męką, przepełniała nieskończona, doskonała miłość i doskonałe posłuszeństwo Bogu.
Na tej zasadzie działa cierpienie w życiu chrześcijan – potrzebujemy go, z pewnością bardziej niż Jezus, aby dojrzewać jako synowie i córki Boga. „Bo kogo miłuje Pan, tego karci, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje” (Hbr 12, 6). Cierpienie czyni nas pokorniejszymi i zmiękcza nas. Jest Bożym dłutem ciosającym nas z twardego kamienia, abyśmy stali się pełną blasku statuą, jaką nas zamierzył. To nie wszystko. Cierpienie jest także zaproszeniem do udziału w męce Chrystusa. Św. Paweł świetnie to rozumiał. Nie tylko znosił on cierpienia, ale wręcz ich pragnął: „Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim (…) przez poznanie Go; zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach, w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci (…)” (Fil 3, 8–10).
Doświadczył tego, że cierpienie ma niezwykłą zdolność zmiękczania jego serca i kierowania go ku miłości Jezusa, która daje siebie innym. Przygotowuje więc nas ono na chwałę, mającą pewnego dnia stać się naszym udziałem, skoro bowiem „jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa; skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale” (Rz 8, 17).
Szczególnym darem, stającym się kanałem łaski dla innych, jest ofiarowanie naszego cierpienia w jedności z Chrystusem. Paweł Apostoł, nauczając Koryntian, że „gdy znosimy udręki – to dla pociechy i zbawienia waszego” (2 Kor 1, 6), miał na myśli coś więcej niż gotowość do znoszenia trudów życia apostolskiego związanych z podróżowaniem i głoszeniem Ewangelii. Jego udręki stają się w istocie przewodem, przez który płynie dla nich zbawcza łaska (Zob. 2 Kor 4, 10–12). Intuicję tę rozwinął w Liście do Kolosan, pisząc: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony dopełniam niedostatków udręk Chrystusa w moim ciele dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). Jakże zaskakujące to wyznanie! Czy udrękom Chrystusa cokolwiek mogło brakować? Jan Paweł II wyjaśnił, że Paweł nie twierdzi w ten sposób, jakoby odkupienie nas przez Chrystusa było samo w sobie niepełne. Jego ofiara, jedna za wszystkich, złożona raz na zawsze, przyniosła światu zbawienie (zob. Hbr 10, 10). W swojej nieogarnionej hojności Pan daje nam jednak przywilej uczestnictwa w Jego dziele odkupienia.
„Uczestnicy cierpień Chrystusa przechowują w swoich własnych cierpieniach najszczególniejszą cząstkę nieskończonego skarbu odkupienia świata i tym skarbem mogą się dzielić z innymi”.
Dwa rodzaje cierpienia
W Piśmie Świętym odnajdziemy rozróżnienie na dwa rodzaje cierpienia, które rzadko jest dziś dostrzegane. Kiedy Jezus mówi swoim uczniom, aby byli gotowi na cierpienia i radowali się w nich, ma na myśli próby i prześladowania spadające na nich z uwagi na głoszoną Ewangelię.
Są to, można by rzec, cierpienia apostolskie – prześladowania, szyderstwa i trudności wynikające z bycia chrześcijaninem i dzielenia się Ewangelią z innymi. Przykładowo Jezus mówił: „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie was znienawidzą i gdy was wyłączą spośród siebie, gdy zelżą was i z powodu Syna Człowieczego odrzucą z pogardą wasze imię jako niecne: cieszcie się i radujcie w owym dniu, bo wielka jest wasza nagroda w niebie” (Łk 6, 22–23).
Dla kontrastu, gdy Jezus spotkał kogoś chorującego fizycznie lub emocjonalnie, bez wyjątku odpowiadał dokonaniem uzdrowienia. Uznawał chorobę za zło, które trzeba przezwyciężyć, nie za dobro, które należałoby przyjąć. Podobnie i Paweł, gdy pisze o znoszeniu udręk, ma na myśli ten ich rodzaj, który związany jest z pracą apostolską i prześladowaniami – więzieniem, pobiciem, kamienowaniem, rozbiciem statku, niebezpieczeństwem, nieprzespanymi nocami, głodem, pragnieniem, wrogością wobec Kościoła. Tradycja katolicka natomiast uznała za słuszne, aby teologię cierpienia odkupieńczego rozszerzyć na każdy rodzaj cierpienia, nie wyłączając chorób. Nie daje nam to jednak jeszcze odpowiedzi na pytanie, czy nasza reakcja na cierpienia apostolskie powinna być taka sama jak w przypadku choroby.
Ogromny potencjał wstawienniczy osób cierpiących czyni jeszcze bardziej zasadnym postawione wcześniej pytanie: skoro cierpienie bywa tak owocne, po co modlić się o uzdrowienie?
Uwzględnijmy najpierw pewne ważne rozróżnienie. Otóż tradycja chrześcijańska nigdy nie postrzegała cierpienia jako dobra samego w sobie. Cierpienie, ból, choroba i śmierć to zło, które przyszło na świat z powodu grzechu. Nie leżało ono w pierwotnych zamierzeniach Boga co do jego synów i córek, stworzonych na Jego obraz i podobieństwo. Zło na świecie nie wzięło się z woli Boga, lecz z buntu przeciw Jego woli. Mimo to, jak głoszą Ewangelie, Bóg potrafi z niego wyciągać dobro.
Jest to zdumiewająca dobra nowina. „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według Jego zamysłu” (Rz 8, 28). Szczyt działania Bożej mocy ukazuje się na krzyżu, gdzie Jego umiłowany Syn pokornie przyjmuje zadane Mu zło i ból, co staje się źródłem zbawienia dla całego świata.
Rozpoznanie, że cierpienie pozostaje obiektywnym złem, stanowi punkt wyjścia dla wszelkich ludzkich prób złagodzenia go. W samym Piśmie Świętym Bóg też niejednokrotnie poucza swój lud, jak ma przynosić ulgę cierpiącym – jego członkowie powinni „dzielić swój chleb z głodnym, do domu wprowadzić biednych tułaczy, nagiego (…) przyodziać (…) nakarmić duszę przygnębioną” (Iz 58, 6–10), a także odwiedzać chorych i więźniów (Mt 25, 31–46). Instrukcje te w toku historii katolicy potraktowali bardzo poważnie, czego efektem była budowa mnóstwa szpitali, punktów medycznych, hospicjów i powoływanie innych instytucji służących, na ile to możliwe, leczeniu chorych i łagodzeniu wszelkich form cierpienia.
Można by zatem spytać: dlaczego w celu leczenia chorych czynimy tak wiele na poziomie naturalnym, a wahamy się sięgnąć po środki nadprzyrodzone? Rozumiemy, że nie ma sprzeczności między odkupieńczym wymiarem cierpienia a naszymi ludzkimi wysiłkami nakierowanymi na leczenie chorych. Czemu więc twierdzimy, że sprzeczność zachodzi między odkupieńczym wymiarem cierpienia a proszeniem Boga o uzdrowienie? Co pomyślelibyśmy o lekarzu, który zdiagnozowawszy u swego pacjenta raka, powiedziałby mu: „Wybaczy pan, ale nie zamierzam prowadzić pańskiego leczenia; właściwe będzie, jeśli po prostu zaakceptuje pan swój krzyż i ofiaruje go w jakiejś intencji”? Taki lekarz z miejsca straciłby pracę. Czemu zatem uczniowie Jezusa – Tego, który ma nieograniczony dostęp do łaski i mocy – słysząc, że ktoś choruje, mieliby udzielać podobnej odpowiedzi?
Musimy więc przyglądać się naszym odpowiedziom, gdy mamy do czynienia z chorobą. Katolicy, gdy sami jej doświadczają, zwykle nie wahają się wybrać do lekarza albo korzystać z leków, paradoksalnie jednak nie mają podobnej gorliwości w proszeniu Boga o uzdrowienie, jakby zakładając, że wolą Boga jest jednak ich cierpienie. Udają się do lekarza, lecz jedynie ludzkiego. Ich niechęć do Boskiego leczenia ma zwykle źródło w zaburzonym obrazie Boga, który miałby chętnie wymierzać nam karę, na którą zasługujemy. Nie dostrzegają, że Bóg jest naprawdę bogaty w miłosierdzie i raduje się, wylewając na nas obficie łaskę, na którą nie zasługujemy.
Naszą pierwszą reakcją na chorobę powinno więc być podjęcie z nią walki – przez wiarę i modlitwę. Często u nas spotykaną postawę bierności wydaje się kontrować sam Jezus, dając na kartach Ewangelii przykład właściwej reakcji. W otaczających Go chorych dostrzegał dzieci Boże, zniewolone i odsunięte od pełni życia, jakie Bóg dla nich zamierzył. „Uwalniał” je, otwierał im oczy, uszy i usta oraz „przeganiał” ich choroby. Po wskrzeszeniu Łazarza wezwał swoich uczniów, aby „rozwiązywali” pęta tych, którzy opleceni są więzami śmierci (zob. J 11, 44).
Teologia katolicka preferuje odpowiedzi w stylu „prawdą jest zarówno pierwsze, jak i drugie” od „pierwsze jest prawdą, a drugie już nie”. Czy Jezus Chrystus jest w pełni Bogiem, czy w pełni człowiekiem? Jest w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem (zob. Flp 2, 6–8). Czy podstawę naszej wiary stanowi Pismo Święte, czy Tradycja? Zarówno Pismo Święte, jak i Tradycja (zob. 2 Tes 2, 15). Czy dostępujemy usprawiedliwienia przez wiarę, czy przez uczynki? Przez wiarę i jednocześnie przez uczynki (zob. Ga 2, 15; Jk 2, 24). Wreszcie, czy powinniśmy z wdzięcznością przyjmować spadające na nas cierpienia, czy też z żywą wiarą modlić się o uzdrowienie? Odpowiedź brzmi: zarówno pierwsze, jak i drugie! (zob. 1 P 4, 13; Jk 5, 16).
Kiedy przestać
Czy są sytuacje, w których powinniśmy przestać modlić się o uzdrowienie? Jak je rozpoznać? Na te pytania nie ma prostej odpowiedzi, nie istnieje bowiem w tej kwestii twarda zasada. Modlitwa o uzdrowienie to nie wypełnianie książkowych instrukcji, lecz pozwolenie Duchowi Świętemu, aby tańczył. Można jedynie dać kilka prostych zasad pomocniczych. Po pierwsze, Pan często daje nam wewnętrznie odczuć, że czas na zmianę modlitwy.
Na przykład, gdy modlimy się za osoby posunięte w latach, mogą one bardziej potrzebować łaski gotowości na spotkanie z Panem. Ludzka śmiertelność jest w końcu faktem bezspornym, dotyczącym w którymś momencie każdego. Po drugie, możemy zmienić modlitwę, gdy w jej trakcie chora czy niepełnosprawna osoba doświadcza głębokiego pokoju i radości. Dostrzegając, że Pan wyciąga z jej cierpienia jakieś wielkie dobro, może ona nie pragnąć już uzdrowienia. Cierpienie staje się wtedy kapłańską ofiarą, zgodnie z zaleceniem św. Pawła: „Proszę was bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu miłą, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej” (Rz 12, 1).
Nie wahajmy się jednak prosić Boskiego Lekarza o pomoc. Traktujmy zwrócenie się do Niego tak, jakbyśmy udawali się do zwykłego lekarza. Wołał Jeremiasz: „Uzdrów mnie, Panie, bym stał się zdrowy; ratuj mnie, bym doznał ratunku. Ty bowiem jesteś moją chlubą” (Jr 17, 14).
Mary Healy
polecamy: