Wszystko zaczyna się od postawy słuchania: „Słuchaj”… Nie tak, jak słucha się na ogół, „jednym uchem”, ale z całą uwagą, jak słucha ktoś, kto „zamienia się w słuch” – jak zasłuchana w słowa Chrystusa Maria.
Postawa słuchania prowadzi do miłości… Pomaga tu modlitwa, skoro jest ona przede wszystkim słuchaniem, wysłuchaniem Boga. Dopowiedzenie znajdujemy w obrazie, który – przypomnijmy – często powraca w słowach Jezusa: „Czuwajcie i módlcie się”… Obraz czuwania obejmuje nie tylko słuchanie, ale wyraża pełne otwarcie się – wszystkimi zmysłami, całym sercem, wszystkim. Jedynie tak można otworzyć się na miłość, którą Bóg nam okazuje, by przez nas miłować innych, bliźnich. Pamiętamy przypowieść o dobrym Samarytaninie, przede wszystkim uważnym i czujnym; dzięki tej postawie mógł on stać się wzorem miłości bliźniego. Modlitwa jako czuwanie prowadzi zatem do jedności w miłości – Boga i bliźniego. Skupiając się na Jednym, otwieramy się na Jego miłość. Tym Jednym jest ostatecznie Bóg, ale ponieważ On się wcielił, postacie Jednego są różne – poczynając od Jezusa, dalej bliźniego, w którym Go spotykamy.
W końcu wszystko, co czynimy z całkowitą, skupioną na jednym uwagą, jest skupieniem się na Jednym – Bogu. Zaiste, potrzeba tylko jednego: całkowitego skupienia w tym, co czynimy. Modlitwa wskazuje nam drogę.
Dzięki ciału
Skupienie na Jednym obejmuje nasze ciało, więcej, uzyskuje dzięki niemu dodatkową pomoc. Modlitwa ciała pokazała, że związanie z nim naszej uwagi pomaga w „uziemieniu” rozbieganych myśli. Rozgorączkowany duch uspokoi się, gdy wróci do jedności – duchowo-cielesnej. Usiłowanie skupienia w oderwaniu od ciała nie byłoby pełne, nie prowadziłoby do prawdziwej jedności. Chodzi nie o wyłączenie, ale o włączenie ciała, przyjęcie go, dające głębsze opanowanie, różne od dominacji narzuconej „na siłę”.
Droga do skupienia to nie zaciskanie powiek, zębów, marszczenie czoła czy inne formy napinania mięśni. To wszystko wywołuje dodatkowe napięcie, powoduje zmęczenie i sprawia, że trudno jest dłużej wytrzymać w takiej postawie. Zresztą w ten sposób nie uspokoją się nawet nasze myśli. Znikną może na krótko, ale potem samo istniejące w nas napięcie wywoła nowe myśli, nie te, na które może czekaliśmy, by na nich się skupić, ale zwyczajne „rozproszenia” związane z nienaturalną postawą.
Powrót do naturalnej postawy nie przychodzi łatwo, wymaga ćwiczenia. Można zacząć od modlitwy na siedząco – z wyprostowanym kręgosłupem. Aczkolwiek to „powracanie” do prostoty może się wydawać niewygodne, to jednak w miarę upływu czasu przekonamy się, że dłuższe trwanie w postawie „skrzywienia” jest w gruncie rzeczy trudniejsze i bardziej „obciążające” aniżeli szukanie naturalniejszej postawy, którą małe dzieci przyjmują całkiem spontanicznie. Z początku można ewentualnie szukać dodatkowej pomocy w oparciu pleców, by stopniowo znajdować „samodzielnie” postawę wyprostowaną. Jednak nawet przy opieraniu pleców trzeba zważać na to, by ich ciężar nie spoczywał na oparciu; należy raczej „odciążyć” je przez zwrócenie uwagi na środek ciężkości pleców i kręgosłupa, tak by podczas spoczywania właśnie tutaj mógł się skupić ich ciężar. Natomiast co do reszty ciała, to jego ustawienie winno uzupełniać i dodatkowo ułatwiać zachowanie prostoty kręgosłupa. Głowa spoczywa swobodnie na kręgach szyjnych, na przedłużeniu linii kręgosłupa, ręce spoczywają z przodu ze złożonymi dłońmi, odwróconymi wierzchem ku dołowi: prawa niżej, na niej lewa tak, że ich kciuki się dotykają.
Opisana pozycja jest zasadniczo wspólna wszystkim ćwiczeniom, dopuszczając wszakże rozmaitą pozycję nóg. Możliwa jest np. postawa klęcząca, zwłaszcza w pomieszczeniach kościelnych, gdzie można znaleźć dodatkowe oparcie: z tyłu dla siedzenia, a z przodu dla rąk, które wówczas lepiej (łatwiej) jest złożyć tak, jak to widać na średniowiecznych obrazach. Kiedy jednak przyjmujemy postawę modlitewną w mieszkaniu, wówczas może być bardziej wskazana inna postawa: albo siedzenie na krześle, z nogami opuszczonymi i stopami opartymi o ziemię, albo siedzenie na podłodze (na specjalnym stołku, poduszce czy złożonym kocu) w taki sposób, aby kolana dotykały ziemi. W tym ostatnim przypadku możliwe są różne dodatkowe „warianty” pozycji. Ale istotne jest znowu jedno: pozycja winna ułatwiać przede wszystkim zachowanie wyprostowanego kręgosłupa i wytrwanie przez określony czas bez ruchu.
Przyjęcie nieruchomej pozycji ciała ma ułatwić unieruchomienie, zatrzymanie również naszej uwagi: skupienie jej na jednym – właśnie w ciele. Tym jednym może być samo ciało; ponieważ jednak poszukiwana jedność obejmuje także wielość w ludzkim ciele, dlatego skupienie na jednym możemy ćwiczyć przez skierowanie uwagi na jedną część ciała. W tej mierze, w jakiej chodzi najpierw o samo odwrócenie uwagi od myśli kłębiących się w głowie, nie jest właściwie istotne, czy skupiamy się na jednej jedynej, czy na różnych częściach ciała: liczy się niejako samo „wcielenie” naszej uwagi. Pomocne może być jednak zachowanie pewnego porządku: zauważenie najpierw tych części ciała, które w przyjętej postawie są uciskane, następnie stopniowe przesuwanie uwagi na coraz to inne części: od siedzenia w górę, wzdłuż kręgosłupa czy rąk, następnie w dół, wzdłuż nóg itd. Ważne jest, by w poszczególnych miejscach zatrzymać uwagę przez chwilę – wyczuwając daną część, przyjmując obecne tam wrażenia (ucisku, ciepła, styku z ubraniem), a jeśli wyczuwamy napięcie czy ból, próbujemy je przyjąć, bo sama ich akceptacja może je „rozładować”, przynajmniej na tyle, że zdołamy wytrwać w przyjętej postawie – w przyjętym wcześniej czasie.
To skupienie obejmujące ciało – z góry obejmuje więcej… Nie tylko dlatego, że samo skupienie jest działaniem naszego ducha. Już tam, gdzie się skupiamy na „samym” ciele, musimy zauważyć jego jedność z otoczeniem. Choćby wrażenia, jakich doświadczamy w kontakcie z odzieżą, z ziemią nie pozwalają nam „zamknąć” się w granicach własnego ciała. Także inne wrażenia zmysłowe, nie tylko dotyku, ale zwłaszcza słuchowe, przypominają nieustannie, że nie jesteśmy w naszym ciele sami – że jesteśmy wraz z nim zanurzeni w większej całości jednego, wielokształtnego świata.
Oddech
Szukamy jedności z ciałem nie przeciwko wielości świata, ale w otwarciu na jeszcze głębszą jedność – w nim i z nim. Modlitwa ciała prowadzi dalej, głębiej… Oto następne ćwiczenie: skupienie wnikające w ciało – do oddechu. Zachowując dotychczasową postawę – zewnętrzną i wewnętrzną – skupiamy się na „jednym”, którego przejawem staje się teraz określony element naszego cielesnego życia: oddech. Można o nim powiedzieć, że jest w naszym ciele jego najmniej cielesnym, najbardziej duchowym elementem; dlatego gdy Pismo Święte mówi w sposób obrazowy o stworzeniu człowieka na Boże podobieństwo, jako cielesny znak tego podobieństwa wybiera właśnie oddech: Bóg ulepiwszy ciało pierwszego człowieka „tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żyjącą” (Rdz 2,7). To tchnienie – nasz oddech – jest znakiem życia samego Boga, Jego Ducha. Przejście w naszym ćwiczeniu można tak opisać: gdy skupienie już objęło ciało – w jedności otwartej na otoczenie – wtedy możemy zwrócić uwagę na oddech, dodatkowy znak jedności cielesno-duchowej i z otaczającym światem.
Ważny jest sposób, w jaki łączymy uwagę z tym jednym – z oddechem. Był on w nas oczywiście obecny już wcześniej, kiedy go nie zauważaliśmy. Teraz trzeba się po prostu na tę obecność otworzyć. Nie chodzi zatem o żadne „sterowanie” oddechem, np. przez wydłużanie go czy inne sposoby wpływania na niego przez sam fakt, że go „obserwujemy”. Należy raczej zauważyć go takim, jaki jest – nie chcieć go zmieniać, lecz włączyć się uwagą w jego faktyczny rytm: wdech – wydech. Nic więcej.
Może nasuwać się trudność w związku z tym, że mamy skupiać się na „jednym”, a przecież sam oddech ma dwie wyraźnie różne fazy. Poza tym cała nasza postawa ciała ma wyrażać bezruch, a tymczasem oddech jest ruchem, ciągłym następowaniem obu faz – wdechu i wydechu… W jaki sposób zatem nasze skupienie na oddechu może być rzeczywiście skupieniem na jednym?
Zauważenie jedności kryjącej się w oddechu przychodzi łatwiej, jeśli łączymy się nie tyle z jego ruchem („falowaniem” płuc czy różnicą wdechu i wydechu), ile z określonym punktem bezruchu – punktem ciała, z którego oddech niejako wychodzi i do którego powraca. Ten punkt staje się łatwiej wyczuwalny, kiedy w miarę postępowania w ćwiczeniu nasz oddech stopniowo się uspokaja i pogłębia, nie ograniczając się do górnej części klatki piersiowej, ale uruchamiając wyraźniej także partię brzuszno-przeponową.
Ponieważ nie chodzi jednak, przypomnijmy, o manipulowanie oddechem, dlatego skupienie się na tym punkcie – nieco poniżej pępka – ma na celu jedynie zauważenie w oddechu elementu bezruchu i jedności. Ten punkt, dodajmy, łączy się „jakoś” z owym punktem ciężkości, który stanowi niejako centrum przyjętej w ćwiczeniach nieruchomej pozycji ciała. Oba „punkty” – centrum, z którego wznosi się nasz wyprostowany kręgosłup, i źródło, w którym nasz oddech zaczyna się (przy wdechu) i kończy (przy wydechu) – stanowią jakby jedną sferę, w której skupia się podczas ćwiczeń „ruchomy bezruch” naszego ciała i która wobec tego może skupić najpełniej również naszą uwagę. Najważniejsza jest postawa duchowa, która w tym skupieniu się wyraża. To modlitwa ciała – pełne wcielenie naszego ducha. Jednak, abyśmy nie zapomnieli, że skupienie na jednym kończy się na Jednym, pozostaje dopełnienie modlitwy o jeszcze jeden element.
W imię Jezusa
Dopiero teraz wymiar modlitewno-religijny, wcześniej ukryty w naszych ćwiczeniach, staje się wyraźniejszy. Był obecny już przedtem, skoro ćwiczyliśmy się w postawie, która w modlitwie jest najważniejsza: nie słowa, nie gesty, ale skupienie się na jednym, ukrytej postaci Jednego. Wcześniejsza droga dopełnia się: posuwanie się drogą wcielenia i śladem oddechu – symbolu działającego w nas Ducha – prowadzi do Tego, w którym rozpoczęło się wcielenie samego Boga, dopełniając się w posłanym przez Niego Duchu. W Jezusie wszystko się jednoczy – „to, co w niebiosach, i to, co na ziemi” (Ef 1,10). W tym duchu ostatnim krokiem na drodze modlitwy prostoty jest złączenie oddechu z wymawianiem imienia Jezus.
Słowo, „przez które wszystko się stało” (J 1,3), wcieliło się w Człowieku imieniem Jezus. To imię nie tylko oznacza: „Bóg zbawia”, ale objawia konkretną postać tego zbawienia – właśnie Jezusa, prawdziwego Człowieka i prawdziwego Boga.
W tym sensie Apostoł Piotr mógł powiedzieć, że „nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12). Rzeczywiście, to poniekąd oczywiste: jakie znaleźć imię, wyraźniej objawiające zbawienie niż imię JEZUS – Bóg zbawia!
Powtarzanie Bożego imienia jest w wielu religiach drogą do zjednoczenia z samym Bogiem, który w tym imieniu objawia się, lecz i ukrywa. W chrześcijaństwie można by powtarzać imię Abba, Ojcze – w ślad za Duchem, który w nas się modli, poświadczając, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Ale w tradycji Ojców pustyni przyjęło się powtarzanie imienia Jezus: Bóg zbawia… Nie dano innego imienia, które zbawia…
Wymawianie imienia Jezusowego dopełnia wcześniejsze skupienie na ciele, na oddechu. Dochodzimy do modlitwy prostoty w jej pełnym, wyraźnie chrześcijańskim wymiarze, związanym z Chrystusem – Jezusem. Na początku dobrze będzie poświęcić przynajmniej krótką chwilę na skupienie obejmujące ciało, kończące się zatrzymaniem na oddechu; po tym przygotowaniu kierujemy naszą uwagę „dodatkowo” na imię Jezus. Ten „dodany” element pojawia się znowu podobnie jak wcześniej, kiedy „zauważyliśmy” sam oddech. Zaczynając wymawianie Imienia wewnętrznie, nie czynimy tego własnym głosem, ale w taki sposób, że jakby zauważamy „duchową” obecność Imienia w nas dopiero teraz, chociaż ono już wcześniej tu było. Wymawianie dokonuje się wraz z oddechem. Jak? Praktyka pokazuje, że najprostsze jest następujący połączenie: wdech (krótszy) jest złączony z Je-, zaś wydech (dłuższy) jest związany z -zuuuus. Nic poza tym jednym: skupieniem na imieniu Jezus.
Uwaga czy uważność, towarzysząca tej modlitwie, wymaga – co ważne! – otwartych oczu. Próby skupiania się przez ich zamykanie byłyby przeciwko całej opisanej postawie, która zmierza nie do „odcinania się” przecież, ale do integracji – z sobą, z otoczeniem, z Bogiem. Otwarte oczy nie mają się wpatrywać w cokolwiek; idzie raczej o zwyczajne zachowanie kontaktu z otoczeniem. Otwarci na wszystko, skupiamy się na jednym: na Imieniu.
Jeszcze tylko dodam to, co do mnie samego dotarło późno: pierwotną postacią Jezusowego imienia jest aramejskie: Jeszua… Z pewnością tak właśnie posłyszała to imię Maryja w Zwiastowaniu (Łk 1,31). Trzy sylaby, dające dwa słowa, znaczące jedno: Bóg / zba-wia – Je/szu-a, z akcentem na końcu… Czy nie tak byłoby najlepiej powtarzać, w jedności z Matką Jezusa: Je-szuaaaa, w jedności wdechu (Je) i wydechu (szuaaa), w otwarciu się na Boga i Jego zbawiające działanie? Tak, odpowiadam: TAK…
Trwanie przy Jezusie w Jego imieniu nie jest wzywaniem Go, ani zwracaniem się do Niego; jest raczej stwierdzaniem Jego obecności – tego, że jest w nas i przy nas: JEZUS, Jeszua. Do kogo zatem się zwracamy? Prosta odpowiedź: „do Jednego”, powtarzana tyle razy, wystarcza… i nie wystarcza. W tym sensie wystarcza, że odpowiada nie tylko słowom Jezusa, ale i całej Jego postawie. Tym Jednym, ku któremu zwraca się w Jezusie wszystko, jest – JEST. Kto? Sam Jezus nazywa Go Ojcem. Ale nawet to imię – ta nazwa – nie wystarcza, aby w pełni wyrazić tajemnicę Jednego. Bo Jego jedność jest znowu inna, niż wyobrażali sobie ludzie wcześniej, przed Jezusem. Jest jednością we wspólnocie Osób: jednością Ojca, Syna i Ducha, jednością, która nie „zamyka” się w samym Bogu, ale otwiera się na wspólnotę ludzkich osób. Wystarczy przypomnieć świadectwo umiłowanego ucznia, który tę jedność Bosko-ludzkiej wspólnoty opisał najpełniej – jako jedność miłości. Wyraża to poświadczona przez niego modlitwa Jezusa o jedność: „aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, … aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś” (J 17,21nn).
To znaczy: jeżeli jednym, na którym się skupiamy, jest Imię Jeszua, JEZUS, otwieramy się nie tylko na Osobę Jezusa, ale uczestniczymy zarazem – w sposób bardziej ukryty i tajemniczy – w Jego wspólnocie z Ojcem, Duchem i ze wszystkimi ludźmi.
Jacek Bolewski SJ, Podstawy modlitwy, Wydawnictwo WAM, Kraków
Polecamy: