Kiedy modlitwa staje się magią?

Z ks. dr. Grzegorzem Strzelczykiem, teologiem dogmatycznym, rozmawia Sławomir Rusin

Czy istnieją skuteczne modlitwy? Czy można Boga do czegoś przymusić?

Chrześcijaństwo nie daje łatwych rozwiązań. Głosi, że nie ma żadnego pewnego sposobu zapanowania nad rzeczywistością. Wierzymy – i to jest fundamentalne przekonanie w naszej religii – że Bóg wolności pozwolił nam stanowić o sobie, a i sam nie daje sobą manipulować.

Kiedy modlimy się o zdrowie, to prosimy, ale nie wiemy, czy ta prośba zostanie wysłuchana. Nie ma żadnego rytu, którego dokładne powtórzenie sprawi, że ta prośba będzie skuteczna. A my tego właśnie byśmy chcieli; domaga się tego nasza prymitywna religijność. Podobnie – bardzo byśmy chcieli, żeby za sprawą jakiegoś rytu zło zostało z nas wyciągnięte raz na zawsze. Wtedy nie musielibyśmy się już nawracać. Doskwiera nam, że każdy musi wziąć się za siebie i nad sobą pracować.

Zafascynowanie egzorcyzmami, modlitwami o uwolnienie, walką z siłami zła sprawia, że zapominam, że to ja jestem odpowiedzialny za zło, które wyrządzam, ja muszę się nawrócić, wyznać swoje grzechy i próbować ich więcej nie popełniać. To nie diabeł popełnia grzechy, on może mnie kusić. Pokusy są częścią naszej rzeczywistości, nawet Jezus je miał, ale to ja odpowiadam za swoje wybory. Uleganie bądź nieuleganie pokusie nie jest kwestią Złego. To jest kwestia mojej wolności, mojej odpowiedzialności i mojego nawrócenia, a nie określonego rytuału. Problem w tym, że nawrócenie i wysiłek związany z poprawą życia to coś znacznie trudniejszego, niż udanie się do specjalisty, żeby dokonał konkretnego rytuału.

A czy można dziedziczyć grzechy przodków, zło, które zostało przez nich wyrządzone?

Zła się nie dziedziczy. O tym wprost mówi Nowy Testament, a wcześniej prorocy Jeremiasz i Izajasz.

W Księdze Ezechiela znaleźć możemy pretensję: Z jakiego powodu powtarzacie między sobą tę przypowieść o ziemi izraelskiej: Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom? Na moje życie – wyrocznia Pana Boga. Nie będziecie więcej powtarzali tej przypowieści w Izraelu. (…) Umrze tylko ta osoba, która zgrzeszyła (Ez 18, 2).

Dokładnie tak. Warto też zwrócić uwagę na scenę z Ewangelii św. Jana z niewidomym od urodzenia. Żydzi pytają Jezusa, kto zgrzeszył: niewidomy czy jego rodzice, że to go dotknęło. Jezus odpowiada: Ani on, ani jego rodzice, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże (J 9, 1). W Ewangelii św. Łukasza czytamy o wieży w Siloe, która zawaliła się na osiemnaście osób. Jezus pyta: (…) myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? I stwierdza: Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie (por. Łk 13, 4‑5). Między grzechem osobistym (tym bardziej grzechem przodków) a doczesnym powodzeniem czy niepowodzeniem nie ma żadnego związku.

Niewątpliwie jednak to, w jakim domu się wychowujemy, co z niego wynosimy, wpływa na nasze wybory. W jakimś stopniu jesteśmy obciążeni.

Zgadza się, ale to coś innego. Nie dziedziczymy grzechów, zła. Jeżeli ktoś przez lata wbijał mi do głowy, że jestem głupi, to mam dużą szansę, by w to uwierzyć. Nie jest to jednak kwestia negatywnego wpływu na mnie na poziomie duchowym, ale na poziomie naturalnym, psychologicznym, któremu możemy przeciwdziałać nie tyle modlitwą, co terapią.

Oczywiście, może się zdarzyć cud uzdrowienia, więc modlitwa nie zaszkodzi, ale założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię.

Jak więc należy rozumieć modlitwę o uzdrowienie?

Modlimy się w niej, żeby uzdrowione zostało w nas to, co jest skutkiem wydarzeń z przeszłości. Przykładowo – odkrywam, że jestem nieśmiały, bo rodzic upokorzył mnie kiedyś publicznie. Proszę więc o to, żebym mógł przebaczyć rodzicom, że tak zrobili, i żebym dzięki temu przebaczeniu się otworzył. Mam realny problem i chciałbym, żeby Bóg mi pomógł sobie z nim poradzić. Nie zakładam, że po tej modlitwie wszystko będzie dobrze, ale że rozpocznie ona we mnie proces przebaczania.

Słowo „proces” jest tu kluczowe. Odkrywam,  że rodzice są dla mnie ważni, że ich kocham, i dlatego przestaję nieść ciężar tego przykrego zdarzenia. Wierzę, że dzięki modlitwie Duch Święty pomoże mi w zrozumieniu, że jestem nieśmiały i pomoże mi coś z tym zrobić. Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem. Łaska Boża łączy się najczęściej z działaniem naturalnym – to jest jej zwyczajne działanie.

Jeżeli ci, którzy modlą się o uzdrowienie, wiedzą, że tak naprawdę przywołują łaskę, która będzie działać przez ich wysiłek i przez wysiłek osoby, która potrzebuje pomocy, to nie będzie żadnej dziwacznej teologii stworzenia, żadnego spotykania się z przodkami, żadnej magii i nie będzie też rozczarowania w przypadku braku natychmiastowego, bezpośredniego efektu. Chodzi przede wszystkim o dodanie sił do pracy nad czymś.

Skąd zatem bierze się tak wielka popularność modlitw o uzdrowienie, a ostatnio także o uwolnienie?

Stąd, że takie modlitwy związane są z przeżywaniem intensywnych emocji. Nasza kultura jest zorientowana na emocjonalność. Jeszcze do początku lat sześćdziesiątych XX wieku głośne wyrażanie emocji było czymś w złym stylu. 1968 rok przyniósł wielkie zmiany, nastąpiło przełamanie starej, purytańskiej kultury, emocje zaczęły być coraz ważniejsze. Ma to swoje pozytywne i negatywne strony. Rozmawiamy o emocjach, poznajemy je, kierujemy się nimi, staramy się je wyrażać, również w piśmie. Stąd emotikony – coś, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu byłoby nie do pomyślenia, a dziś zdarza się, że dostaję ozdobione nimi prace zaliczeniowe z teologii. Współczesna kultura uzależniona jest od przeżycia. Stąd bierze się taka popularność sportów ekstremalnych i… egzorcyzmów. Mam wrażenie, że egzorcyzm to dla niektórych ludzi ekwiwalent sportu ekstremalnego. Wrażenia stają się w religijności dobrem najbardziej pożądanym, ale dość łatwo się od nich uzależnić.

Redukcja duchowości do jednej formy zawsze jest niebezpieczna, bo prowadzi do przeakcentowania jednego wymiaru rzeczywistości. Jeżeli ktoś ograniczy się na przykład tylko do spowiadania się i całą duchowość zbuduje na wyznawaniu grzechu, na walce z nim, to niechybnie wpadnie w skrupuły. Wielowątkowość duchowości jest podstawą. Jeśli jestem w stanie modlić się zarówno podczas spotkania charyzmatycznego, jak i śpiewając godzinki czy uczestnicząc w drodze krzyżowej, to dobrze. Funkcjonuję bowiem w Kościele, w którym te wszystkie formy duchowości są obecne i każda z nich jest wartościowa.

Ale naturalnie idziemy tam, gdzie można odczuć – jak to niektórzy określają – namacalne działanie Boga.

Namacalne działanie Boga jest obecne tylko w sakramentach: w Eucharystii, kiedy dotykam Ciała Pańskiego i je spożywam; w chrzcie, kiedy jestem polewany wodą; w spowiedzi, kiedy słyszę słowa rozgrzeszenia. To jest miejsce namacalnego działania Bożego. Cała reszta to inwokacja, sakramentalia. Nie jesteśmy w stanie tak zorganizować, urządzić modlitwy, żeby była skuteczna w sposób, w jaki tego pragniemy. Jesteśmy za to w stanie tak urządzić modlitwę, żeby ludzie przeżywali ją emocjonalnie.

Są jednak ludzie obdarzeni charyzmatami, na przykład uzdrowienia.

Zgadza się. Charyzmaty podlegają rozeznaniu. Osobiście mam jednak poważne wątpliwości co do procesu rozeznawania w wielu wspólnotach. Do publicznego posługiwania charyzmatem powinien być bowiem dopuszczony ktoś, kto ma ten charyzmat rozpoznany i wypróbowany, po decyzji pasterza (prezbitera) odpowiedzialnego bezpośrednio za wspólnotę.

A to kryterium w wielu grupach nie jest zachowywane – wiem to z własnej obserwacji – często bowiem w ogóle nie ma w nich wyświęconego pasterza. Można mieć pewne wątpliwości również co do posługiwania charyzmatami. Dosłowne traktowanie proroctw nie tyle jest wyrazem głębokiej wiary w Ducha Świętego, ile raczej niezrozumienia tego, jak działa charyzmat prorocki. Błędne jest także domaganie się od Boga odpowiedzi na każdą wątpliwość, która pojawia się we wspólnocie.

Tradycja chrześcijańska nie zna Boga wielomównego, który odzywa się za każdym razem, kiedy chcemy się od Niego czegoś dowiedzieć. Jest raczej odwrotnie: On się odzywa wtedy, kiedy nie chcemy niczego wiedzieć, a On akurat chce nam coś przekazać.

W przypadku osób posługujących charyzmatem uzdrowienia niezwykle ważne jest potwierdzenie, sprawdzenie trwałości uzdrowienia. Jeżeli bowiem ciśnienie emocjonalne na modlitwie osiągnie wysoki poziom, to wiele osób poczuje różne rzeczy, zwłaszcza jeśli od dłuższego czasu oczekują zmiany swej sytuacji. Może być więc tak, że w trakcie modlitwy zgłosi się wiele osób, które są przekonane, że zostały właśnie uzdrowione, a za tydzień okaże się, że nie ma żadnej poprawy. Takiej weryfikacji często brakuje, zwłaszcza kiedy modlitwę prowadzą wędrowni kaznodzieje, bo oni zaraz po spotkaniu wyjeżdżają.

Jeżeli mówimy, że ktoś ma charyzmat uzdrawiania, to wysyłamy sygnał: „Ludzie, jest duża szansa, że zostaniecie uzdrowieni”. Dlatego trzeba to robić bardzo odpowiedzialnie, bo na świecie jest wiele cierpiących osób, których nadzieje mogą zostać zawiedzione. Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Syjońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Najman (Łk 4, 25‑27). Celem posługi charyzmatycznej nie są uzdrowienia, nadzwyczajne rzeczy, ale wzmocnienie głoszenia Słowa, jego potwierdzenie. Jeśli nie ma wyraźnej potrzeby głoszenia Słowa, bo wszyscy są ochrzczeni i wierzący, a gromadzimy się tylko po to, żeby być świadkami manifestacji charyzmatu, to coś jest nie tak.

Inną bardzo delikatną kwestią są możliwe nadużycia emocjonalne wobec osób, które przychodzą na spotkania modlitewne w nadziei na otrzymanie pomocy. Bardzo łatwo przekroczyć granicę manipulacji, zwłaszcza jeśli ktoś nam całkowicie zaufa. Wielokrotnie prowadziłem modlitwy o uzdrowienie, także indywidualne. Powstaje wtedy bardzo intymna więź między prowadzącym a prowadzonym. Jeżeli ktoś, świadomie bądź nie, ma tendencje do manipulowania drugą osobą, to może od niej uzyskać właściwie wszystko. Człowiek jest wówczas tak bezbronny, że można go w dowolny sposób zaprogramować. Powściągliwość ze strony prowadzącego jest rzeczą fundamentalną.

Ważnym momentem jest rozróżnienie, czy ktoś przychodzi prosić o pomoc w problemach związanych ze sferą duchową, czy raczej z psychiczną.

Czasem trafiają do mnie osoby po modlitwie o uwolnienie, a nawet egzorcyzmach, które miały problemy natury psychologicznej, psychiatrycznej. Takiej osobie trzeba zapewnić wsparcie psychologiczne, psychiatrę. Nieraz musi ona brać leki. Ręce mi opadają, kiedy dowiaduję się, że egzorcyzmuje się ludzi z nerwicą natręctw. Człowiekowi można skutecznie pomóc w ciągu kilku miesięcy odpowiednią terapią, a poddaje się go egzorcyzmom przez dwa, trzy lata, co miesiąc. To dramatyczne. Problemem niektórych egzorcystów jest to, że lekceważą zalecenia rytuału egzorcyzmu, w którym wyraźnie zapisano, że przed przystąpieniem do obrzędu należy sprawdzić, czy rzeczywiście mamy do czynienia z opętaniem, czy raczej z zaburzeniami związanymi z funkcjonowaniem ludzkiej psychiki. Konieczne są zatem konsultacje psychiatryczne i psychologiczne. Wielu egzorcystów jednak z nikim się nie konsultuje lub też korzysta z pomocy psychologa, który akurat należy do modlitewnej grupy wsparcia, a to jest niedopuszczalne. Egzorcyzmy nie leczą bowiem chorób czy zaburzeń psychicznych, mogą je natomiast pogłębiać.


Polecamy:

                    

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *