Kiedy Bóg milczy

Życie wiary polega w pewnym sensie na ciągłym szukaniu i spotykaniu, przybliżaniu i oddalaniu, błąkaniu się i powracaniu do Boga. Nikt z nas nie zdoła również osiągnąć raz na zawsze określonego, stale satysfakcjonującego wyjaśnienia wszystkich meandrów i zakamarków wiary. W dużo większym stopniu każdy z nas przechodzi przez długi i kręty korytarz osobistego rozumienia swego miejsca w tym życiu i w wieczności.

Wyobraźmy sobie, że wchodzimy do ciemnego pomieszczenia. Z jaką niepewnością poruszamy się w takim miejscu, zwłaszcza jeśli jeszcze nigdy w nim nie byliśmy. Ale czy fakt, że prawie nic w nim nie widzimy, oznacza, że ów pokój jest pusty? To nie brak lub obecność mebli i sprzętów rodzi w nas wrażenie pustki i paraliżujący lęk, ale niemożność widzenia.

Ciemność obezwładnia nas. Dużo swobodniej czujemy się natomiast w pomieszczeniu, które znamy. Nosimy w sobie bowiem żywe wyobrażenie jego kształtów, pozwalające nam na zachowanie orientacji nawet w momencie zgaszenia światła. Czy to porównanie nie mówi nam czegoś ważnego o naszej drodze odkrywania „nieobecnego” Boga?

W życiu wiary istnieje niebezpieczeństwo zbytniego utożsamienia się z takimi doświadczeniami, w których obecność Boga nie ulega wątpliwości. Taka postawa daje nam niezbite poczucie pewności i nie zobowiązuje zbytnio do wychodzenia ku „dalej i więcej”. Jednakże Bóg pragnie być przez nas poszukiwany, aby nam pokazać, że nie można Go zawężać do określonego spektrum doświadczeń religijnych, które zwykliśmy nieraz pod wpływem przyzwyczajenia postrzegać jako „przepełnione Jego obecnością”.

Gdybyśmy jedynie tak postrzegali relację z Bogiem, zredukowalibyśmy różnorodność „objawiania się” Boga do utartych wyobrażeń i powtarzalnych doświadczeń. Tymczasem rzeczywistość Boża obejmuje znacznie więcej. Czy jesteśmy w stanie dostrzec Boga w ogniu porażki, zwątpienia czy w głębokim smutku? A może sądzimy, że w takich sytuacjach Bóg zapomina o nas? Bezradność jest wejściem do ciemnego „pomieszczenia” duszy, które początkowo napawa nas lękiem i unieruchamia nasze kroki. Pragniemy się z niego prędko wydostać, ponieważ sądzimy, że zginiemy w tej otchłannej „przepaści”, że potkniemy się gdzieś po drodze lub nieopatrznie uderzymy głową o jakiś przedmiot. Tak czy owak decydujące okazuje się ostatecznie pytanie: Czy pośrodku naszego cierpienia spotykamy się jedynie z „nicością” i „czarną dziurą”, czy też z tajemnicą ukrywającego się w nim innego oblicza Boga?

Liczne świadectwa biblijne i mistyczne potwierdzają, że ciemności okalające duszę nie są czymś odosobnionym w relacji między Bogiem a człowiekiem. Większość psalmów to wołanie do Boga z głębi bezsilności i strapienia. W Księdze Jeremiasza natrafiamy ponadto na irytujące pytanie skierowane do Izraela: Czy jestem Bogiem z bliska – wyrocznia Pana – a z daleka nie jestem Bogiem? (Jr 23, 23). Byłoby zatem niewiarą liczyć się z Bogiem jedynie wtedy, kiedy Jego bliskość jawi się jako niezaprzeczalny fakt. Bóg może się oddalać od poszczególnego człowieka czy znikać ze świadomości całych społeczeństw, ponieważ ma po temu swoje powody. Jednym z nich może być próba uwolnienia nas od złudnych oczekiwań i iluzji prowadząca do przemiany rozumienia rzeczywistości, naszego stosunku do Boga, do nas samych czy też do drugiego człowieka.

Czasem Bóg pragnie nam uzmysłowić, że pomimo Jego niezawodnej bliskości pozostaje On wolny i suwerenny. Nie przybędzie na każde nasze zawołanie, aby rozwikłać wszystkie możliwe sprzeczności tego świata, a tym bardziej wówczas, kiedy próbujemy Nim manipulować. On sam decyduje, kiedy i jak może się nam objawić.

Z początku trudno nam dostrzec jakikolwiek sens w cierpieniu. Podczas bolesnych doświadczeń dobitniej niż kiedykolwiek podajemy w wątpliwość sens i znaczenie naszej egzystencji. Kruszymy kopie, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie: „Dlaczego? Dlaczego właśnie ja?”. Jednak wydaje się, że aby zaczerpnąć nowych sił, które pomogą przekroczyć fenomen własnej bezsilności, trzeba odwrócić kierunek pytania z „Dlaczego?” na „Po co?”. Istotny jest nie tyle ewidentny fakt pojawiającego się cierpienia, co sposób, w jaki się z nim obchodzimy. Poszukiwanie sensu naszego cierpienia jest czymś więcej niż jakąkolwiek formą teologiczno-filozoficznego wywodu. Przypomina ono raczej wieloaspektowy, ogarniający całego człowieka proces. Cierpienie wtargnęło bowiem drastycznie w „przestrzeń” spotkań Boga z człowiekiem jako obce ciało. Nie sposób go ani zbyć, ani szybko zasymilować. Podczas gdy jedni, stając wobec absurdu cierpienia, poddają się zwątpieniu i zaprzeczają istnieniu Boga, inni przekraczają swój ból, dochodząc do zawierzenia Bogu i oddania się w Jego ręce. Jak zachować w sobie nadzieję wobec druzgocącego ciężaru naszej skończoności i dotykającego nas zła?

Dla chrześcijan istnieje tylko jedna droga: krzyż Chrystusa. Z ludzkiego punktu widzenia męka Jezusa była totalną porażką oraz symbolem całkowitego unicestwienia. Tymczasem św. Paweł mówi o nauce krzyża (por. 1 Kor 1, 18). Pośrodku Jezusowego samowyniszczenia dokonało się bowiem coś, czego do dziś nie można pojąć poza światłem wiary. Bóg objawił się jako stwórcza miłość, która ze śmierci wyprowadza nowe, niezniszczalne życie. Już na Golgocie słowa Apokalipsy: Oto czynię wszystko nowe (Ap 21, 5) znalazły swoje wypełnienie. Jezus zmartwychwstały nie jest już tą samą osobą, którą był za czasów swej ziemskiej działalności. Nie powrócił ot tak po prostu do życia. Odrodził się jako „nowe stworzenie”.

Na krzyżu Bóg milczał, ponieważ stwarzał. Uczniowie mieli z kolei poważne trudności z rozpoznaniem Jezusa po Zmartwychwstaniu. Pogrążeni w boleści i pełni zawiedzionych nadziei zamknęli się z lęku przed Żydami. Może wydać się dziwne, że tragedia Wielkiego Piątku nagle wymazała z pamięci Apostołów zapowiedź zmartwychwstania. Ciemność, która zaległa w sercach Apostołów, utwierdziła ich raczej w przekonaniu, że poprzednie życie było tylko snem, jakąś iluzją i niespełnionym pragnieniem. Pomimo to Jezus ukazuje się uczniom właśnie pośrodku ich ciemności. W niej, jak mówi Hiob: Bóg czyni cuda niezbadane, nikt nie zliczy Jego dziwów. Oto przechodzi, ale Go nie widzę, mija, ale Go nie dostrzegam (Hi 9, 10-11). Smutek i przygnębienie, które towarzyszą każdemu cierpieniu, sprawiają, że słabnie oko człowieka (por. Ps 31, 10).

Horyzont naszego duchowego widzenia jest wtedy poważnie ograniczony, skoncentrowany na bólu i możliwie prędkim zaradzeniu biedzie. Według Biblii, każde cierpienie to moment próby i pokusy. O tyle jest on boleśniejszy, o ile otoczyliśmy się trudnym do przeniknięcia pancerzem samowystarczalności. Stąd bierze się nasza szamotanina i niepokój. Ciemności nie trwają jednak wiecznie. Noc musi się kiedyś skończyć. Świetnie ilustruje tę prawdę Jerzy Liebert w wierszu Anioł pokoju: „Za rękę mnie wiedziesz, dokąd? / W ciemnościach się mylę i gubię / Wytrzymaj poddany próbie! / Tyle głosów przeze mnie biegnie / Jak w gałęziach w piersiach wiatr dzwoni / Wytrzymaj wicher ulegnie”.

Bezradność uczy nas cierpliwości, która paradoksalnie jest oznaką męstwa. Cierpliwość wypełniona nadzieją nie jest jakimś fatalistycznym przeczekaniem nieznośnej sytuacji. Łacińskie słowo patientia określa cierpliwość jako zdolność do cierpienia i empatii. Jeśli mówimy, że Bóg jest cierpliwy, czy możemy równocześnie twierdzić, że przygląda się On z dala naszej udręce? Czy Bóg nie współcierpi z nami?

Spojrzeć w oczy temu, co nam zagraża, ale w taki sposób, aby nie dać się temu pochłonąć, nie jest oczywiście czymś łatwym. Czas próby jest wydarzeniem, które w szczególny sposób naprowadza człowieka na konieczność zakorzenienia się w Kimś mocniejszym. Konfrontacja z własną małością mogłaby nas zgubić, gdybyśmy nie zwrócili się ku Bogu, który jest większy niż nasze serca (1 J 3, 20). Karl Rahner mawiał, że „cnotą dnia codziennego jest nadzieja, w której człowiek czyni to, co możliwe, a co niemożliwe, zawierza Bogu”. Wzbudzać nadzieję oznacza modlić się. Modlitwa jest właśnie tym, co jest możliwe w sytuacji granicznej. Może ona być ciężkim zmaganiem, czymś prawie nie do uniesienia. Zwrócenie się ku Bogu to jedyna szansa na to, aby przyjąć na swoje barki Jego wyciągnięte ramię także wśród cierpienia, zwątpienia i rozczarowania. Jak to czynić?

Chociażby tak, jak modliła się pewna młoda kobieta, gdy okazało się, że cierpi na nieuleczalną chorobę: „Panie, dlaczego skazałeś mnie na śmierć? Wiem, Panie, że życia i śmierci nie możemy sobie zaplanować tak, jak nam się podoba. Ale jeśli chcesz, żeby to wszystko przeszło nam z mózgu do serca, musisz wziąć się do roboty. Sami nie damy rady”. Wytrwała modlitwa sprawi, że w końcu przyjdzie Pan i rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte (1 Kor 4, 5). Otrzymamy wówczas światło, które w pierwszej chwili może nas porazić. Zauważymy, że nasza ciemność nie jest pusta, że w niej coś jest zakryte. Bóg odsłoni wówczas swoje oblicze jako Pocieszyciel, Dawca mocy i Stwórca nowego zrozumienia i poszerzonych perspektyw. Obdarzy nas nowym wzrokiem duszy, który będzie sięgał głębiej i dalej. Dopiero po pewnym czasie, może po paru miesiącach, a nieraz nawet latach, ujrzymy owoce naszego wcześniejszego cierpienia. Zarazem wyjdziemy z tego doświadczenia dojrzalsi i przemienieni.

W ciemnościach Bóg „stwarza” nas inaczej niż w doświadczeniach pulsującej radości; w sposób, który bez Bożego oświecenia pozostaje dla nas niezrozumiały i niewidoczny.

Dariusz Piórkowski SJ


Polecamy:

73674     75736     72538     76938     75730     73000

One Reply to “Kiedy Bóg milczy”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *